Dzień Dobry!
Chciałam Wam wszystkim bardzo serdecznie podziękować za wszystkie miłe słowa jakie zostawiliście dla mnie pod ostatnim postem!!!
Chociaż pogoda nie zawsze rozpieszczała i nie poleciałam na urlop do egzotycznego kraju, wakacje uznaję za udane, głównie dzięki temu, że mogłam spać codziennie do 9 (a nawet 10.30!) i odwiedziliśmy kilka miejsc, o których będę musiała napisać chociaż słowo- a o czym co nieco było już na moim instagramie, gdzie Was serdecznie zapraszam!
Żegnamy właśnie lato, nadchodzące zimno mnie jednak nie martwi, boję się krótkich i ciemnych dni bez słońca..
Mało też brakowało, a Julek nie poszedłby do przedszkola. Ten sam powód, który uchronił 6-letniego Ignasia przed pójściem do pierwszej klasy spowodował, że dla 3-letniego Julka zabrakło miejsca w ignasiowym, państwowym przedszkolu. Rozważaliśmy, aby kolejny rok spędził ze mną w domu, ale maluch rozpaczliwie potrzebował towarzystwa innych dzieci, więc został zapisany do przedszkola prywatnego.
Julek bardzo chciał pójść do przedszkola, ale... tylko raz! Następnego dnia stwierdził, że już wie jak tam jest i zdecydowanie woli zostać ze mną w domu. Na szczęście kryzys trwał tylko 3 dni. We wrześniu trwa okres adaptacyjny- chodzi na 1/2 etatu, więc głównie biegam pomiędzy przedszkolami.
Ja również jestem w okresie adaptacyjnym- po sześciu latach (!!!) spędzonych z dzieciakami w domu, jestem jednocześnie szczęśliwa i przerażona, co teraz?! Trzeba będzie wziąć się do roboty i spróbować pokierować wreszcie swoją karierą (hehe...)
***
Wiecie jakie jest moje najwcześniejsze wspomnienie "wnętrzarskie"? W 1985r. rozpoczęłam naukę w I klasie Szkoły Podstawowej, w tym samym czasie przeprowadziliśmy się z rodzinnego miasteczka moich rodziców do innego miasteczka oddalonego o 20 km. Po kilku latach wynajmowania mieszkań, moi Rodzice dostali mieszkanie spółdzielcze w bloku z wielkiej płyty- marzenie wszystkich młodych małżeństw z tamtych czasów. Mieli wtedy po 30 lat a cała nasza trójka była już na świecie. Ominęły ich "wspaniałe" dla polskiego designu lata 60-te, a przyszło im urządzać się w czasach zapaści ekonomicznej i szalejącej inflacji. Pamiętam doskonale, jak ściany korytarza i kuchni naszego mieszkania wykładane były płytami ze sklejki- i bynajmniej nie był to wyraz ekstrawagancji, czy też stylu eko- jak to jest obecnie, był to wyraz kryzysu, w którym niemożliwe było zdobycie nawet sosnowych desek na prawdziwą boazerię... Resztę wystroju stanowiły białe ściany (tak dzisiaj modne- bynajmniej nie z braku kolorowej farby), podłogę w kuchni, korytarzu, łazience i toalecie zdobiło linoleum we wzór jodełki, a na podłodze w pokojach leżała paskudna zielona i szorstka wykładzina. Wszystkie witrynki segmentu w dużym pokoju, w którym rodzice oczywiście spali na rozkładanej wersalce (tak, wtedy nie było jeszcze salonów ani sypialni!) wypełniały kryształy różnej maści z Huty Julia w tradycyjny wzór młynka, a kuchenne ściany obwieszone były fajansem z Włocławka (moja Mama upodobała sobie wzory malowane w brązowe kwiaty).
Potem nadeszło "nowe". Pamiętam, jak w początkach lat 90- dekorację na segmencie u naszych sąsiadów stanowiły opakowania po mydełkach Fa (!) i piramidy z puszek po Coca-Coli, które sąsiad przywiózł z Niemiec. Ten sam sąsiad przywiózł moim Rodzicom odtwarzacz z nagrywaniem (takie prawie video) i wraz z kuzynami (przedział wiekowy kinomanów: 10-15 lat) oglądaliśmy pierwsze filmy na kasetach video- były to wszystkie części "Koszmaru z ulicy wiązów" oraz "Powrotu żywych trupów", a także filmy karate z Bruceem Lee i film zatytułowany "Hunter- Łowca" (nikt nie miał wtedy pojęcia, że hunter to po angielsku łowca- wszak w szkole podstawowej obowiązującym językiem był nadal rosyjski). Oglądając horrory z przerażenia zasłanialiśmy oczy i chowaliśmy się pod ławostołem (pamiętacie taki wynalazek??)- nie mam pojęcia, gdzie byli wtedy rodzice ;P
Potem nadeszło "nowe". Pamiętam, jak w początkach lat 90- dekorację na segmencie u naszych sąsiadów stanowiły opakowania po mydełkach Fa (!) i piramidy z puszek po Coca-Coli, które sąsiad przywiózł z Niemiec. Ten sam sąsiad przywiózł moim Rodzicom odtwarzacz z nagrywaniem (takie prawie video) i wraz z kuzynami (przedział wiekowy kinomanów: 10-15 lat) oglądaliśmy pierwsze filmy na kasetach video- były to wszystkie części "Koszmaru z ulicy wiązów" oraz "Powrotu żywych trupów", a także filmy karate z Bruceem Lee i film zatytułowany "Hunter- Łowca" (nikt nie miał wtedy pojęcia, że hunter to po angielsku łowca- wszak w szkole podstawowej obowiązującym językiem był nadal rosyjski). Oglądając horrory z przerażenia zasłanialiśmy oczy i chowaliśmy się pod ławostołem (pamiętacie taki wynalazek??)- nie mam pojęcia, gdzie byli wtedy rodzice ;P
Tak, mam słabość do designu...
Na szczęście nie mam potrzeby ciągłych zmian- chciałabym otoczyć się przedmiotami, z którymi miałabym chęć pozostać na zawsze.
Nie jestem też typem zbieracza- mam jednak problemy z pozbywaniem się przedmiotów. Ostatnio przełamałam się i zaczęłam bez żalu oddawać to, co od dawna zapycha moje szafy. Poczułam ogromną ulgę, okazało się, że nadmiar mnie przytłacza, a zakupy pod wpływem emocji cieszą tylko przez chwilę. Na świecie jest zbyt dużo "ładnych" rzeczy, których wcale nie potrzebuję!
Gromadzę za to nieliczne rodzinne pamiątki- grafitowy dywan typu shaggy zamieniłam na perski dywan (marki Dywilan z Łodzi) po dziadkach, pozbyliśmy się narożnika, aby w salonie mógł stanąć odnowiony fotel 366, dostałam od Mamy męża porcelanową figurkę z Ćmielowa, wycyganiłam od swojej Mamy szklaną miseczkę z serii Iglo projektu Eryki Trzewik-Drost z 1973r., mam też kryształową karafkę z kieliszkami i włocławskie talerze (...). Zaczynam kupować z myślą o tym, co chciałabym pozostawić po sobie swoim dzieciom. Nie chcę tworzyć swojego domu pod dyktando sezonowych must have, mam
jednak swoją listę marzeń i jeśli coś na
tej liście przetrwa minimum rok (a najlepiej kilka lat), znaczy że jest to prawdziwa miłość, a nie chwilowe zauroczenie :) W te wakacje powstał też zalążek kolekcji ceramiki użytkowej z Bolesławca, po którą jechaliśmy specjalnie przy okazji wizyty we Wrocławiu.
Bycie minimalistą ma jeszcze jedną zaletę- ułatwia sprzątanie, a jeśli mnie znacie to wiecie, że mam na tym punkcie prawdziwego bzika (co prawda mój Mąż ma na to inne określenie ;P)
Czas chyba przejść wreszcie do rzeczonego ptaszka- nie zapominając oczywiście o czajniku! Pamiętacie moją nowoczesną i ascetyczną kuchnię? Do tej pory gwiazdą była w niej wymarzona przeze mnie wyciskarka do cytrusów- Juicy Salif Philippe Starcka. Teraz spełniłam swoje kolejne marzenie kupując czajnik z... ptaszkiem!
Aaa! Wiem co sobie od razu pomyśleliście! ;P
Amerykański architekt-postmodernista Michael Graves projektując w 1985r. (!) dla włoskiej marki Alessi czajnik z gwizdkiem w kształcie ptaszka, nadał mu po prostu numer- 9093. Kto by jednak pamiętał jakieś numery!
Ja, wielbicielka designu z połowy XX wieku, lubię sobie urozmaicić pragmatyczny modernizm oryginalnością projektów postmodernistów. Przedrostek "post" oznaczał oczywiście sprzeciw wobec zasad projektowania wyznawanych przez poprzedników. "Nudne" motto modernistów: "Form follows function", zostało zastąpione dowcipnym postmodernistycznym hasłem: "Forma jest wytworem fantazji (projektanta)".
Czy to poczucie humoru sprawiło, że dzieła postmodernistów zwracają na siebie uwagę? Z mojego doświadczenia wiem, że tak! Kiedyś moja Przyjaciółka, nie interesująca się tematyką designu, zapytała mnie wskazując na wyciskarkę Starcka: "Do czego służy ten przedmiot?". Ostatnio odwiedził mnie też Wujek z kolegą, przyjechali samochodem z przyczepką, aby zabrać do domu letniskowego kanapę, której chcieliśmy się pozbyć, zanim przywiozą nam nową. I ten kolega opowiadał potem żonie, że siedział na szklanym krzesełku- mając na myśli oczywiście krzesło Louis Ghost. Ptaszek, który niewątpliwie jest ozdobą czajnika 9093, oprócz tego, że rozwesela- ma jeszcze jedno zadanie: śpiewać! Bo któż z nas nie woli słuchać śpiewu ptaka zamiast donośnego i świdrującego w głowie dźwięku gwizdka? Przekonajcie się o tym sami oglądając film u dołu strony.
Swoją czarno-czarną wersję czajnika kupiłam w jednym ze swoich ulubionych sklepów z designem- Fabryce Form.
Swoją czarno-czarną wersję czajnika kupiłam w jednym ze swoich ulubionych sklepów z designem- Fabryce Form.
Pierwsza wersja czajnika posiada niebieską rączkę i czerwonego ptaszka- niebieski kolor sygnalizował, że rączka jest zimna, a czerwony ptaszek ostrzegał przed gorącą parą wodną. Obecnie dostępnych jest kilka wersji kolorystycznych czajnika, a gwizdek może mieć nawet kształt smoka- wszystkie są do obejrzenia na stronie alessi.com. Dowiecie się tam również jaka była historia powstania czajnika.
O tym, czy przy projektowaniu innych przedmiotów Michael Graves wykazał się równie dużą pomysłowością możecie się przekonać, zaglądając na stronę prezentującą cały dorobek projektanta: michaelgraves.com.
Życzę Wam miłego popołudnia. Może zdążę napić się jeszcze herbaty, zanim pobiegnę po moich Przedszkolaków!
M.